Putin nie odpuści, a nowy ukraiński prezydent nie ma swoich ludzi

Rozmowa Wacława Radziwinowicza z Myrosławem Marynowyczem (Gazeta Wyborcza | 06.06.2014)

Rosja bez Ukrainy nigdy nie będzie imperium, a nawet choćby regionalnym mocarstwem. Bez naszego kraju wszystkie integracyjne plany Kremla – „unie eurazjatyckie” czy „wspólnoty państw” – tracą sens – mówi prof. Myrosław Popowycz, filozofem, cenionym obserwatorem ukraińskiej sceny politycznej 
Wacław Radziwinowicz: Po rozmowie we Francji Petra Poroszenki z Władimirem Putinem świat odetchnął z ulgą. Słusznie?

Myrosław Popowycz: Tak, bo mamy chyba chwilę wytchnienia. Perspektywa rosyjskiej inwazji na nasz kraj nieco się oddaliła. Dziś mam 99 proc. pewności, że jutro, pojutrze armia Rosji na Kijów nie ruszy. Co będzie popojutrze, przewidzieć się jednak nie da.

Putin się zatrzymał? Dlaczego?

– Zatrzymał – trzeba podkreślić – być może tylko na jakiś czas. Ma swoje plany, stale coś knuje. Ale zawsze działa zależnie od sytuacji i nastrojów społecznych. Na Kremlu stale studiują wyniki sondaży na wschodzie Ukrainy. I dobrze widzą, że ludzie w Doniecku czy Ługańsku – cokolwiek by opowiadała moskiewska propaganda – nie czekają na czołgi z Rosji, z kwiatami ich witać nie będą. Zdają też sobie sprawę z tego, że w innych regionach panuje patriotyczny entuzjazm.

A naciski Zachodu, groźba sankcji?

– To też jest powód, ale nie decydujący. Moskwę powstrzymuje przede wszystkim postawa Ukraińców. Gdyby była inna, Kreml dałby armii rozkaz do marszu na zachód. Stawka w konflikcie jest przecież dla Rosji znacznie wyższa od tego, co mogłaby stracić z powodu zachodnich retorsji.

To znaczy?

– Nie od wczoraj wiadomo, że Rosja bez Ukrainy nigdy nie będzie imperium, a nawet choćby regionalnym mocarstwem. Bez naszego kraju wszystkie integracyjne plany Kremla – „unie eurazjatyckie” czy „wspólnoty państw” – tracą sens. Jeśli Ukraina trwale zwiąże się z Europą, na co się przecież zanosi, w podsumowaniu bilansu rządów Putina pojawi się słowo „klęska” czy nawet „katastrofa”. Dlatego – jestem pewien – że póki on rządzi Rosją, za wszelką cenę nie pozwoli Ukrainie na trwałe zbliżenie z Europą. I będzie sięgał po wszystkie dostępne środki.

Świat też z ulgą, i z jeszcze większą nadzieją, przyjął zwycięstwo Petra Poroszenki w wyborach prezydenckich. Podziela pan te nastroje?

– Tak. Jak pan zapewne pamięta, bardzo popierałem Julię Tymoszenko. Ale kiedy wyszła z więzienia i zastanawiała się, czy walczyć o prezydenturę, starałem się ją przekonać, by tego nie robiła. Przez kilka godzin razem z prezydentem Akademii Kijowsko-Mohylańskiej Wiaczesławem Bruchowieckim tłumaczyliśmy, że prezydentura już nie dla niej. Niestety, nie posłuchała. A Poroszenko jest silnym przywódcą, nie tak kapryśnym jak ona. Znakomicie spisywał się w biznesie. Nie musi się bogacić, więc mam nadzieję, że obejdzie się bez korupcji.

Ale jest graczem samotnym…

– To prawda. Nie ma swojej partii, oddanej drużyny. Leonid Kuczma zwykł narzekać, że jego „ławka rezerwowych” jest krótka. A nasz nowy prezydent w ogóle nie ma „ławki”. Garną się doń ludzie z Batkiwszczyny, partii Tymoszenko, UDAR-u Witalija Kliczki. Ale nie są zgranym zespołem.

Sytuację poprawią wybory parlamentarne. Kiedy powinny się odbyć?

– Za dwa lata…

Jak to, przecież mówi się o ich przyspieszeniu?

– Trzeba by jeszcze stworzyć sytuację, która pozwoli na – zgodne z prawem – rozwiązanie obecnej Rady Najwyższej. Można by to zrobić, gdyby ta nie była w stanie uchwalić budżetu państwa albo stworzyć nowej koalicji po ewentualnym rozpadzie dzisiejszej. Wielu posłów będzie się jednak starało do tego nie dopuścić.

Czy można mieć nadzieję na to, że armia upora się z buntownikami ze wschodu wspomaganymi przez profesjonalnych wojskowych z Rosji? Na razie radzi sobie kiepsko.

– Trzeba przyznać, że nasi generałowie odpowiedzialni za planowanie operacji i koordynację działań są bardzo nieporadni. Młodsi oficerowie, żołnierze biorący udział w akcjach, szybko się jednak uczą. Ale obawiam się, że na wschodzie będziemy mieć nie krótkotrwałą operację zbrojną, lecz długotrwały konflikt podobny do wietnamskiego. Tym bardziej że Rosja stale będzie podsyłać separatystom ludzi i broń.

Rosyjskie media powtarzają, że ukraińskie społeczeństwo jest coraz bardziej przeciwne wojnie, że matki nie chcą puszczać synów do armii, że żołnierze dezerterują. To prawda?

– Rosyjska propaganda tak się zapędziła, że potrafi już tylko łgać. Jeśli matki protestują, to tylko przeciw temu, by poborowych nie wysyłano na front bez przeszkolenia. I mają rację. Ale społeczeństwo innych regionów poza obwodem ługańskim i donieckim zdecydowanie popiera armię. Obserwujemy niebywały wzrost nastrojów patriotycznych i proeuropejskich.

Na wschodzie sytuacja jest inna?

– Inna niż ta, o której mówią rosyjskie telewizje. Ludzie mają już dość bojowników o „swoją niezależność”. Wielu miejscowych żulików i pijaczków przebrało się w mundury, dostało broń i teraz hulają, rabując sklepy i nękając bezbronnych obywateli.


Cały tekst można przeczytać tutaj.