“Uznanie wydarzeń na Wołyniu za ludobójstwo pogorszy stosunki między Polską a Ukrainą” (wywiad z Hromadske Radio)

Będziemy rozmawiać o sytuacji, jaka ma miejsce w Polsce: posłowie na Sejm domagają się przyjęcia uchwały uznającej wydarzenia na Wołyniu za ludobójstwo. Razem z historykiem Ołeksandrem Zinczenką wyjaśniamy, jak wpłynie to na stosunki polsko-ukraińskie, czemu taka sytuacja powstała akurat teraz, i jak można doprowadzić do pojednania pamięci.
 
Anastasija Bahalika: Dlaczego ta sytuacja powstała akurat teraz?
Ołeksandr Zinczenko: Nie powiedziałbym, że ta sytuacja powstała dopiero teraz. Ona ma bardzo długą prehistorię. Ta prehistoria jest na tyle długa i złożona, że nie wystarczy nam czasu na jej omówienie. Problem polega na tym, że w polskim społeczeństwie istnieje bardzo duży konflikt pamięci, który poważnie zaostrzył się w 2013 roku. Wtedy temat polsko-ukraińskiego konfliktu i jego oceny podzielił polski parlament. Nie zdołano dość do porozumienia, jak to nazwać: czy „ludobójstwem” czy „czystką etniczną ze znamionami ludobójstwa”. Toczyła się bardzo burzliwa dyskusja w kuluarach parlamentu. W końcu przegłosowano uchwałę ze sformułowaniem: „czystki etniczne ze znamionami ludobójstwa”. Zostało poczucie niezgody. Jasne jest, że gdy w ubiegłym roku do władzy doszła partia Prawo i Sprawiedliwość, w jej szeregach pojawiło się oczekiwanie, że nastąpi korekta tamtego sformułowania, stosowna do ich wyobrażeń na temat tamtych wydarzeń.
Serhij Stukanow: W Sejmie zarejestrowano trzy projekty uchwały. Jeszcze w lutym zarejestrowano projekt partii Prawo i Sprawiedliwość, potem partii Kukiz’15 i dopiero niedawno partii Polskie Stronnictwo Ludowe. Czym te projekty się różnią?
Ołeksandr Zinczenko: Różnią się słownictwem, tym, w jaki sposób ocenione są różne niuanse. Ale w zasadzie jest to wewnętrzny spór: kto sformułuje coś nieco ostrzej, a kto w sposób bardziej umiarkowany. Na przykład, tekst, który opracował Michał Dwroczyk, poseł należący do klubu parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości, jest tak sformułowany, że słowo „ludobójstwo” niby w nim pada, ale nie w formie rzeczownika, lecz przymiotnika. W jednej z innych uchwał wszystko sformułowane jest ostrzej, ze wskazaniem na OUN i UPA jako na winowajców. A zatem, projekty te różnią się pewnymi niuansami.
Anastasija Bahalika: Skąd w polskim społeczeństwie chęć przepisania historii „pod siebie”?
Ołeksandr Zinczenko: To nie jest kwestia przepisywania historii „pod siebie”. To jest kwestia pewnych wyobrażeń na temat tego, co wydarzyło się w przeszłości. A te często nie bazują na pełnej informacji. W czym, na przykład, tkwi największy problem, jeśli chodzi o ukraiński kontekst tej dyskusji? Ano w tym, że istnieją dwie prawdy, inaczej mówiąc, prawdy historyczne różnych środowisk. Istnieje, na przykład, polskie środowisko potomków i uczestników tych wydarzeń. I jest też pamięć ofiar tego samego konfliktu, ale ze strony ukraińskiej. W polskiej pamięci praktycznie nieobecny albo słabo obecny jest fakt, że Ukraińcy też byli ofiarami tego konfliktu. To znaczy: nie tylko zbrodniarzami, ale też ofiarami. Znam osobiście tych ludzi, którzy odbierają tę dyskusję szczególnie dotkliwie. Mówią: „mojego dziadka zabili Polacy i on nigdy nie miał w ręku broni, był absolutnie pokojowo nastawionym człowiekiem i poniósł niezawinioną śmierć.” Czyli: “Nie dość, że zabili mi dziadka, to jeszcze oskarżają mnie o to, że jako osoba pochodząca z Wołynia jestem potomkiem morderców.” Jasna sprawa, że to budzi skomplikowane emocje.
Problem w tym, że część polskiego społeczeństwa nie akceptuje tej idei, że formułą pojednania może być uznanie, że wszystkie ofiary są nasze. Nie polskie albo ukraińskie, lecz ludzkie. I że powinniśmy wspólnie potępić wzajemną nienawiść i pochować ją. Takie podejście interpretowane jest często jako próba relatywizacji, usprawiedliwiania zbrodni – całkowicie niesłusznie. Inna część polskiego społeczeństwa nie akceptuje tej idei dlatego, że uważa ją za przedwczesną. Jest to więc kwestia wywołująca kontrowersje w polskim społeczeństwie. Polskie społeczeństwo bardziej emocjonalnie odnosi się do tej kwestii i generalnie dyskusje w Polsce są bardziej burzliwe niż na Ukrainie.
Ja wiem, że to może brzmieć dziwnie, ale jestem redaktorem najbardziej znanego ukraińskiego portalu historycznego „Istoryczna Prawda” i mogę mówić na podstawie tego doświadczenia. Przez pięć lat, odkąd związany jestem z tym portalem, ani razu nie zetknąłem się z tym, żeby ktoś w komentarzach groził innej osobie śmiercią. W Polsce natomiast to się zdarza. Byłem absolutnie zaskoczony, jest to moje osobiste doświadczenie, gdy mnie zagrożono śmiercią po tym, jak w Internecie opublikowany został wywiad ze mną, w którym tłumaczyłem specyfikę pewnych ustaw związanych z dekomunizacją. Potem jeszcze kilka razy natrafiałem [na polskich portalach] na komentarze w stylu „trzeba zabić tego banderowca”. To, co dzieje się teraz w polskim społeczeństwie, to absolutnie niezdrowe procesy. Niedawno, gdy opublikowano ukraiński list z apelem o pojednanie, na jednym z polskich portali znalazłem jego tłumaczenie. 800 komentarzy pod rząd, jakie pojawiły się pod nim w ciągu pół dnia, przepełnionych było mową nienawiści. W takiej atmosferze głos rozsądku nie ma szansy się przebić. W tym kontekście wysoko oceniam odpowiedź polskich biskupów na ten list: jest on utrzymany w tych słowach, które należy mówić.
Serhij Stukanow: Na polskich portalach natrafiłem na komentarze badaczki wydarzeń na Wołyniu Ewy Siemaszko, a także Michała Dworczyka. Przytaczają oni dwa argumenty na wyjaśnienie, dlaczego wspomniany list nie został dobrze przyjęty: po pierwsze, chodzi o to, że zrównano w nim winę Polaków i winę Ukraińców, a wina Ukraińców jest jakoby znacznie większa. Po drugie, nie całkiem akceptowalny jest dla nich apel o uznanie walki Ukraińców o wolność. Na ile styl myślenia reprezentowany przez te dwie osoby rozpowszechniony jest w Polsce? I czy pojawiają się w polskim Sejmie głosy, że nie potrzebne są żadne ostrzejsze deklaracje i należy poprzestać na uchwale z 2013 roku?
Ołeksandr Zinczenko: Na takich sprawach Michał Dworczyk buduje sobie karierę, rozmijając się przy tym bardzo często z faktami. Niedawno zarzucił Ukraińskiemu Instytutowi Pamięci Narodowej, że naciskaliśmy na samorząd lokalny Starokonstantynowa, aby nie dopuścił do uczczenia pamięci polskich „Cichociemnych”, co nie odpowiada prawdzie. Niestety, jest to człowiek, który nie zawsze potrafi mówić te rzeczy, które wypada powiedzieć w takiej sytuacji. Jest to taka dość tania metoda żerowania na wyjątkowo bolesnych tematach dotyczących polskiego społeczeństwa, zły sposób prowadzenia dialogu. Trzeba też rozumieć, że z obu stron brakuje świadomości, jak powinien odbyć się ten proces polsko-ukraińskiego pojednania, jakich słów należy użyć, jakie fakty mają znaczenie, a jakie nie.
Jak już mówiłem, w Polsce bardzo słabo obecna jest pamięć o ukraińskich ofiarach tego konfliktu. W 2009 roku przeprowadzono badania socjologiczne. Gdy zapytano Polaków o to, kto był ofiarą konfliktu, opcję, że i Ukraińcy, i Polacy, wybrało prawie 39% respondentów. Gdy w 2013 roku przeprowadzono analogiczny sondaż, odpowiedziało tak tylko 9%. Czyli przez cztery lata pod wpływem medialnego i politycznego dyskursu opinia Polaków zmieniła się i ukraińskie ofiary zostały jakby wykreślone z tego dyskursu. Stosownie do tego, niewinne ukraińskie ofiary tego konfliktu mają niejako status ofiar „drugiego sortu”, co jest absolutnie nie do przyjęcia z ludzkiego, chrześcijańskiego punktu widzenia. Wydaje mi się, że to jest kluczowa kwestia. Przedstawiciele polskich środowisk prawicowych chcą, abyśmy pojednali się tylko wobec polskich ofiar tego konfliktu, żeby Ukraina uznała to za ludobójstwo i uchwaliła stosowne dokumenty prawne, a jednocześnie nie ma dialogu na temat tego, że były także ukraińskie ofiary tego konfliktu.
Anastasija Bahalika: Rozumiem, że na prowadzenie działalności oświeceniowej na płaszczyźnie historycznej jest już późno?
Ołeksandr Zinczenko: Nie. Problem tkwi w tym, że jeśli obydwa społeczeństwa na tym etapie nie znajdą formuły pojednania akceptowalnej dla obu stron, to po prostu powstanie sytuacja, że część polskiego społeczeństwa będzie używać języka nienawiści w stosunku do Ukraińców języka nienawiści, część ukraińskiego społeczeństwa, mniejsza część, w stosunku do Polaków. To będzie trwać dłuższy czas, być może 15-20 lat, aż obydwa społeczeństwa nie przyjmą takiej formuły, która bazowałaby na wzajemnym przebaczeniu i uwzględniałaby każdą ofiarę konfliktu.
Anastasija Bahalika: Czy przyjęcie uchwały przez Sejm odciśnie się na stosunkach między Ukrainą a Polską?
Ołeksandr Zinczenko: Oczywiście. Może ona wpłynąć na ochłodzenie stosunków. Ten proces już się odbywa. Wiąże się to jednak nie tylko ze sporami o historię, lecz także z innymi kwestiami. Według badań Centrum Badania Opinii Publicznej w Warszawie w ubiegłym roku poziom sympatii Polaków do Ukraińców wyraźnie spadł. Jest to kwestia nie tylko dialogu historycznego. On wpływa na stosunki między Polakami a Ukraińcami, ale nie jest jedynym czynnikiem.
Serhij Stukanow: Istnieje propozycja, aby ustanowić 11 lipca Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa OUN i UPA. W Polsce dyskutuje się o alternatywnej propozycji – uczynienia 17 września Dniem Męczeństwa Kresowian, który przypominałby o różnych problemach i tragediach mieszkańców Kresów. Na ile prawdopodobnym jest, że wybór padnie na datę wrześniową?
Ołeksandr Zinczenko: Trudno to przewidzieć. Możliwie, że w ogólnym ferworze przegłosowana zostanie ustawa dotycząca 11 lipca. To oznacza, że polskie społeczeństwo nie potrafi spojrzeć na sytuację w sposób bardziej zniaunsowany. Jedna z idei zawartych w liście byłych prezydentów, intelektualistów i hierarchów kościelnych dotyczyła ustanowienia wspólnego dnia wszystkich ofiar tego konfliktu. Jeśli to nie znajdzie zrozumienia w polskim społeczeństwie, będzie to źle o nim świadczyć.
 
[Wywiad z ukraińskim historykiem Ołeksandrem Zinczenką, Hromadske Radio (Громадське радіо), 14.06.2016: http://goo.gl/awmFRc. Tłum. K. Chimiak/KOSzU]