Agent Zachodu

Jarosław Hrycak

Wystąpienie na panachidzie na Ukraińskim Katolickim Uniwersytecie (21 lutego 2014)

 

Zebraliśmy się, aby uczczić pamięć naszego wykładowcy i kolegi Bohdana Solczanyka. Urodził się 25 lipca 1985 roku. W chwili, gdy na Majdanie trafiła go kula snajpera, zaczynał 29 rok życia.

Inne fakty z tego krótkiego, ale barwnego życia można znaleźć na stronie naszej katedry na Ukraińskim Katolickim Uniwersytecie: licencjat z historii i magisterium z socjologii obronione na Lwowskim Narodowym Uniwersytecie im. Iwana Franki, niedokończony doktorat w Warszawie. Wiele konferencji za granicą. Kilka stypendiów badawczych. Szkoły letnie w Wilnie i Ławrowie. Prowadzenie zajęć dla studentów UKU.

Nie chcielibyśmy jednak, aby pamięć o Bohdanie ograniczyła się do tych suchych danych. Chcemy upamiętnić go takim, jakim on był dla nas. Dlatego poprosiliśmy wszystkich tych, którzy go znali, którzy z nim studiowali, uczyli go albo byli jego uczniami, aby napisali o nim wspomnienie. Jak dotąd otrzymaliśmy ich już kilka, do końca dnia spodziewamy się otrzymać więcej. Pozwólcie, że przeczytam fragmenty niektórych z nich, a także podzielę się własnymi.

Pamiętam go z 2004 roku. Został wtedy studentem Programu Interdyscyplinarnych Indywidualnych Studiów Humanistycznych – programu, który realizowany jest wspólnie przez UKU i Lwowski Narodowy Uniwersyt w ścisłej współpracy z Uniwersytetem Warszawskim. Program ten jest bardzo elitarny: studiują na nim najlepsi z najlepszych i liczba chętnych zawsze przewyższa liczbę miejsc. Dlatego już sam fakt uczestnictwa w nim wiele o Bohdanie mówił.

Przypominam sobie jeszcze inny moment. On zaczął te studia o rok później, aniżeli jest to przyjęte. Zgodnie z regulaminem, przyjmowaliśmy tylko tych, którzy ukończyli pierwszy rok studiów.  Bohdan był o rok starszy i nie odpowiadał wymaganiom konkursu. Mimo to przyszedł na postępowanie rekrutacyjne і odpowiadał tak dobrze, że my, członkowie komisji, zdecydowaliśmy się zrobić dla niego wyjątek.

Bo on naprawdę był wyjątkowy. Ze wszystkich jego cech najbardziej zapadł mi w pamięć jego uśmiech. Była w nim jakaś nieśmiałość, którą rzadko teraz spotyka się u ludzi, a zwłaszcza u młodych. I było też w tym uśmiechu jakieś niedopowiedzenie: uśmiechał się tak, jak gdyby wiedział więcej, niż pozwalał sobie powiedzieć. Wyobrażam sobie, że tak uśmiechają się ludzie, których łaskawy los obdarzył wczesną mądrością.

Jego koleżanka, również studentka MIHUS-u Iwanka Rudkewycz, napisała to samo, choć nie rozmawialiśmy o tym: «znałam Bohdana, on był  taki uśmiechnięty. Od razu zwracało się na to uwagę. Pewnego razu pojechałam do Warszawy. Przechadzam po bibliotece, pogrążona w myślach. Nagle patrzę i widzę znajomą twarz. Ale idę dalej, bo w zasadzie się nie znamy. A Bohdan nie krępuje się, pierwszy podchodzi i mówi: „Cześć! Jak leci?” Właśnie tak: bez żadnej wyniosłości ani podtekstów. Prosto i szczerze. No i uśmiechał się. Tak to zapamiętałam…»

Z bibliotekami jak i z uśmiechem – to też nie był przypadek. Najczęściej widywałem Bohdana w naukowej bibliotece uniwersytetu we Lwowie i naszej bibliotece, a potem, gdy przyjechał do Polski, w bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego. Nie wystarczał mu oficjalny program studiów, więc wiele czasu poświęcał na samodzielny rozwój.

Pamiętam go z prezentacji książki Leszka Kołakowskiego na jednym z wieczorów, który zorganizował jego przyjaciel Jurij Kuczerjawyj w kawiatni „Kabinet”. Pamiętam, bo on jako jedyny z obecnych zadał mi pytanie, na które nie umiałem odpowiedzieć.

Myślę, że jego pojawienie się na prezentacji Kołakowskiego też nie było przypadkowe. Bohdan miał sympatie dla lewicowców, nawet byłych. Przysłała mi swój list Anastasija Riabczuk, nasza była magistrantka, którą, jak się okazało, właśnie ja poznałem z Bohdanem Solczanykiem tu, na UKU. Wspomina swoje ostatnie spotkanie z Bohdanem na kijowskim Majdanie pod koniec grudnia, po powrocie z Johannesburga. Opowiadała mu o Afryce i przekładzie książki Bourdieu, zaś on – o organizowaniu wycieczek po zachodniej Ukrainie, doktoracie, wykładaniu na UKU, o swojej dziewczynie. Wspominali wyprawę w góry Krymu i spotkania w Warszawie. Krytykowali «Prawy Sektor», który kilka dni wcześniej napadł na nas na Majdanie jako na «komuchów» i «prowokatorów» …Śmiał się, gdy studenci przepędzili ze sceny Mychalczyszyna [chodzi o incydent, który miał miejsce 24 listopada 2013 r. na wiecu Euromajdanu we Lwowie; Jurij Mychalszczyn jest deputowanym Rady Najwyższej Ukrainy, członkiem partii „Swoboda” – przyp. tłum.]. «Spójrz, jacy wspaniali ludzie stoją na Majdanie, jaką solidarność wykazują – z tymi ludźmi trzeba być i za ten kraj trzeba walczyć» – podsumował optymistycznie Bohdan. Zawsze podziwiałem jego optymizm i wiarę, umiejętność filtrowania zewnętrznych bodźców i nieistotnych przeszkód, by skoncentrować się na tym, co uważał na naprawdę ważne.»

Nastja napisała z Johannesburga, z południowej Afryki, gdzie prowadzi swoje badania. Rano otrzymałem kondolencje z powodu śmieci Bohdana od moich kolegów ze Szwajcarii, dla których pracował w ramach wspólnego projektu naukowego. A w Warszawie, w cerkwi na Miodowej, odbyła się panachida za Bohdana, w której uczestniczyli jego polscy koledzy, ukraińscy studenci i doktoranci kształcący się jak on w Warszawie.

Chcę zwrócić waszą uwagę na tę geografię: południowoafrykański Johannesburg, Sankt Gallen, studia doktoranckie w Warszawie. Obawiam się, że na Ukrainie nie ma aż tak wielu historyków i socjologów, którzy mają tak szerokie powiązania jak Bohdan. A w jego wypadku mówimy o człowieku, który nie skończył jeszcze 30 lat!  Z perspektywy nauk historycznych, których naukowcy dojrzewają bardzo powoli, jest to bardzo młody, niemalże dziecięcy wiek.

Dlatego możemy sobie tylko wyobrazić, jak daleko by on zaszedł w swej naukowej karierze.  Zagraniczni uczeni musieliby nauczyć się na pamięć jego nazwiska, aby wymówić je bez błędów na międzynarodowych naukowych konferencjach. Spis jego publikacji byłby długi i bogaty w ważne prace. Jego studenci, a w szczególności studentki biegaliby za nim podczas przerw. Jego rad słuchaliby koledzy z katedry i wydziału. Miałby spełnione życie i zasłużone uznanie.

Ale to wszystko nigdy się nie stanie. Kula przerwała bieg jego życia.

Zastrzelił go snajper, który stał na straży reżimu Janukowycza. Nazywamy ten reżim zbrodniczym. Ale teraz jak nigdy przedtem widać, na czym polega jego zbrodniczość: zabija najlepsze, co mamy. Strzelano do ludzi różnego wieku, nawet niepełnoletnich. Strzelano nie wybierając, do chłopaków i mężczyzn, dziewcząt i kobiet. Ale przede wszystkim strzelano do naszej przyszłości. Do młodych ludzi, którzy, jak Bohdan Solczanyk mogli mocno powiązać Ukrainę ze światem zewnętrznym. Do pokolenia, które mogło odrzucić spadek sztucznej izolacji i prowincjonalizmu, na który skazał Ukrainę jej północny sąsiad.

Gdy przygotowywałem się do tego wystąpienia, jeden z przyjaciół przesłał mi rosyjskie filmiki z Youtube o „Przejęciu Ukrainy siłą przez Zachód” (http://www.youtube.com/watch?v=fbPPxqzuq5M) i o tym jak „najemne bojówki USA i Niemiec szykują przewrót na Ukrainie” (http://www.youtube.com/watch?v=q-6fdkZDHGA). Wyobraziłem sobie jak «najemny bojownik Zachodu» Bohdan Solczanyk, krytyk Mychalczyszyna, z książkami Kołakowskiego i Bourdieu, idzie szturmować legalnie wybrany i działający zgodnie z prawem (jak twierdzi Kreml) rząd Janukowycza.

Bohdan Solczanyk istotnie był agentem Zachodu – tylko nie w tym sensie, jaki sugerują moskiewscy propagandyści. Tym Zachodem jest Europa myślicieli i twórców, którzy nie  drżą w obliczu śmierci. Oni mają śmierć w pogardzie, bo wiedzą, że są rzeczy cenniejsze i ważniejsze. To Europa Sokratesa i św. Augustyna, Boecjusza i Jana Husa, Alberta Camus i Marca Blocha. Przedwczoraj do tej duchowej Europy dołączył nasz Bohdan Solczanyk.

Nie przychodzi mi do głowy lepszy sposób na uczczenie pamięci Bohdana Solczanyka, niż przytoczenie słów człowieka tworzącego podwaliny europejskiej cywilizacji – słowa wypowiedziane w podobnej sytuacji do obecnej. Mam na myśli mowę Peryklesa na pogrzebie Ateńczyków, którzy polegli za wolność swojego miasta-republiki:

«Nasz ustrój nie jest naśladownictwem obcych praw (…) W naszym życiu państwowym kierujemy się zasadą wolności. (…)

Potęga naszego państwa poświadczona przez tyle wspaniałych dowodów, podziw będzie budzić u współczesnych i u potomnych. (…)

W obronie takiego miasta polegli odważnie ci to, nie chcąc go stracić, w obronie tego miasta także wszyscy pozostali przy życiu muszą być gotowi do cierpień. (…)

Uważali, że piękniej jest walczyć i cierpieć, niż ustąpić i ocalić życie; w ten sposób uniknęli niesławy i złożyli siebie w ofierze; odeszli z tego świata nagle, raczej pełni nadziei niż obawy. Zaiste godnym naszego państwa okazali się ci mężowie.

Tym, którzy ocaleli, należy życzyćpomyślniejszego losu, lecz i domagać się, żeby niemniejszą odwagę objawili wobec nieprzyjaciela. Niech myślą nie tylko o długich mowach pochwalnych,w których porusza się sprawy dobrze wszystkim znane i głosi,że walka w obronie ojczyzny jest rzeczą piękną, lecz niechaj dzień w dzień patrzą na potęgę państwa i niech je pokochają, a skoro sobie jego wielkość uświadomią, niech pamiętają o tym, że stworzyli je ludzie śmiali, obowiązkowi i ożywieni poczuciem honoru, którzy w razie niepowodzenia nie pozbawiali państwa swych usług i męstwa, lecz najcenniejszą ofiarę składali mu w darze.

Grobem sławnych mężow jest cała ziemia, sławę ich głoszą nie tylko napisy na stelach w ich ojczystym kraju, lecz nawet na ojczyźnie żyje o nich pamięć, nie pisana na pomniku, lecz w duszach ludzkich. Naśladujcie więc tych bohaterów! W zrozumieniu, że szczęście polega na wolności, a wolność na męstwie (…)».

 


Tekst oryginalny: http://zaxid.net/blogs/showBlog.do?aent_zahodu&objectId=1303081

Tłum. z jęz. ukraińskiego: Katarzyna Chimiak

FragmentWojny peloponeskiejTukidydesa w przekładzie Kazimierza Kumanieckiego