Mustafa Dżemilew urodził się w 1943 r. na Krymie. Rok później władza radziecka deportowała jego rodzinę do Uzbekistanu. Wyrzucono go ze studiów inżynierskich za ”niewłaściwe zachowanie”. W 1961 r. założył Związek Młodzieży Krymskotatarskiej. Od 1969 r. działał w ruchu dysydenckim, był współzałożycielem Grupy Inicjatywnej na rzecz Ochrony Praw Człowieka.
Wrócił na Krym w 1987 r. Był przewodniczącym Medżlisu – parlamentu Tatarów krymskich. Od kilku kadencji jest posłem z Krymu do Rady Najwyższej Ukrainy.
Dla Tatarów krymskich to człowiek legenda. Mówi cicho, jest niezwykle drobny, niemal ginie w fotelu. Gdy na niego patrzę, nie mogę uwierzyć, że wytrzymał 15 lat w sowieckich więzieniach skazywany za głoszenie poglądów ”kwestionujących radziecki ład”.
Paweł Smoleński: Gdy w marcu 2000 r. Władimir Putin po raz pierwszy instalował się na Kremlu, znany rosyjski dysydent i obrońca praw człowieka Siergiej Kowaliow powiedział, że w Rosji dobrze już było, bo ekskagiebista to kiepski kandydat na prezydenta. A co pan wówczas myślał?
Mustafa Dżemilew: Czułem niepokój, że prezydentem Rosji zostaje człowiek z korzeniami w strukturach komunistycznej bezpieki, organizacji walczącej z dysydentami i z demokratycznym światem. Było oczywiste, że Putin weźmie do rządzenia towarzyszy ze służb, a Kreml zamieni się w jakimś sensie w Łubiankę, ich siedzibę. Jedną z oznak, że Rosja wchodzi na drogę autorytarną, było niemal natychmiastowe zamknięcie archiwów, otwartych w czasach Borysa Jelcyna.
Obawy Kowaliowa, moje i nie tylko moje były słuszne; mam nadzieję, że wszyscy już to widzą.
Mówi się, że Putin chce restauracji ZSRR.
– Nie było wówczas takich środków technicznych jak np. internet, które rozszerzają sferę wolności i żadna dyktatura nic na to nie poradzi. Putin, przy wszystkich swoich chęciach i wielkiej władzy, nie może urządzić Rosji tak, jak Leonid Breżniew urządził ZSRR.
Ale nadzieje ma podobne. Od chwili, gdy na Krym przyszła władza rosyjska, czuje się, że trafiliśmy pod władzę reżimu, który przypomina radziecki z lat 60. i 70. Totalna nietolerancja dla myślących inaczej może jeszcze nie jest do końca zauważalna w samej Rosji, ale na terenach okupowanych zdecydowanie tak. Na Krymie jest mniej wolności niż w Moskwie czy w Petersburgu.
W odróżnieniu od czasów Breżniewa reżim Putina, przynajmniej na Krymie, jest również mniej przewidywalny. Kiedyś było jasne: nie podoba ci się władza radziecka, więc wezmą cię na przesłuchanie, postraszą. A jak będziesz uparty, dopiero wówczas aresztują, skażą, wyślą do obozu albo do psychuszki. Teraz ludzie po prostu znikają, co spotkało ostatnio trzech Tatarów krymskich, żadnych tam ważnych działaczy. Włożenie worka na głowę podczas aresztowania lub przesłuchania to szeroko praktykowana tortura.
Wierzy pan w opisywany przez rosyjską propagandę entuzjazm obywateli Krymu, który miał wybuchnąć po aneksji?
– Krym różni się od innych regionów Ukrainy, nawet od tych, gdzie skoncentrowana jest ludność rosyjskojęzyczna. Większość Rosjan zajęła miejsce Tatarów deportowanych w 1944 r., ich potomkowie mieszkają w naszych domach. Tłumaczono im, że z Krymu wygnano zdrajców, deportacja była karą za współpracę z Niemcami. Rosjanie przyjęli to z pełną wiarą.
Gdy Tatarzy zaczęli wracać na Krym, Rosjanie byli pewni, że przyjeżdżają zdrajcy i ich śmiertelni wrogowie. Dlatego napięcie w znacznym stopniu utrzymuje się do dzisiaj, przez cały czas wzmacniane przez prorosyjskie organizacje na Krymie i rosyjską propagandę. Niepodległa Ukraina w niewielkim stopniu, ale jednak, wspierała Tatarów. Rosyjska propaganda głosiła, że Kijów chce zmienić proporcje narodowościowe Krymu ze szkodą dla Rosjan. Z tego powodu krymscy Rosjanie nie lubili Ukrainy.
Na Krymie od pierwszych dni ukraińskiej niepodległości działały szowinistyczne struktury prorosyjskie, pojawiły się skrajne organizacje kozackie. Jeszcze grubo przed okupacją opowiadały się przeciwko ukraińskiemu Krymowi. A ponieważ w porównaniu z Rosją Ukraina to kraj o niebo bardziej demokratyczny, mogli swobodnie głosić swoje poglądy, nikt ich za to nie ścigał.
Kiedy w końcu wkroczyli żołnierze rosyjscy, to wsparły ich przede wszystkim te organizacje. Ale nie można powiedzieć, że aneksję popiera cała rosyjskojęzyczna ludność półwyspu.
Propagandowe dane mówią, że 82 proc. mieszkańców Krymu wzięło udział w referendum aneksyjnym, z czego 95 proc. było za. To kłamstwo. Zdaniem wielu ekspertów, którzy badali nastroje i potencjalne zachowania wyborcze, zanosiło się na to, że w referendum weźmie udział 30-40 proc. uprawnionych. Potem pojawiły się dokładne dane, które wyciekły ze służb bezpieczeństwa. Agenci FSB meldowali do Moskwy, że do urn poszło tylko 34,2 proc. A to przecież nie oznacza, że wszyscy głosowali za aneksją, gdyż w referendum [oprócz pytania: Czy jesteś za ponownym zjednoczeniem Krymu z Rosją?] było jeszcze jedno pytanie: Czy jesteś za Krymem w ramach Ukrainy i przywróceniem konstytucji z 1992 r.? A ona dawała lokalnym władzom więcej uprawnień.
Ten meldunek to oficjalny, choć tajny dokument. Nie wypada w nim kłamać. O żadnym entuzjazmie nie ma ani słowa.
Tatarzy krymscy oficjalnie oświadczyli, że bojkotują referendum. Według naszych przybliżonych danych spośród 183 tys. Tatarów mających prawo głosu bojkotu nie posłuchało od 950 do 1100 osób, czyli ok. 0,5 proc. Ale rosyjska prasa donosiła, że głosowało nas 40 proc. W miejscowościach, w których jest większość tatarska, nie pozwolono nawet na tworzenie lokali wyborczych. Tak naprawdę wyglądała referendalna fikcja.
Rosyjskie władze Krymu zabroniły oficjalnych obchodów kolejnej rocznicy deportacji Tatarów krymskich w 1944 r.
– Władze kierowały się przede wszystkim strachem. Bały się ukraińskich flag, haseł skierowanych przeciw okupacji. Od lat tego dnia w Symferopolu zbierało się na wiecu od 20 do 40 tys. Tatarów. Moskwa podpowiedziała władzom, że jeśli Tatarzy planują gwałtowniejsze akcje, separatystom nie wystarczy sił do pacyfikacji.
Początkowo rosyjska władza chciała się porozumieć. Jej ludzie wyobrażali sobie uczczenie rocznicy deportacji jako przedsięwzięcie czysto radzieckie: wiec, trybuna, na niej przedstawiciele Medżlisu i władz okupacyjnych, a obok flagi krymskotatarskiej – rosyjska. Odczytają przesłanie Putina: że bardzo kocha Tatarów krymskich i będzie rozwiązywać nasze problemy.
Medżlis kategorycznie odmówił występów z okupantami i obecności flag rosyjskich, gdyż w takim wypadku nie mogliśmy zagwarantować, że wszystko odbędzie się spokojnie. Zaproponowaliśmy, że wiec odbędzie się tylko pod flagami krymskotatarskimi i bez orędzia Putina. Taki scenariusz obowiązywał do ostatniej minuty.
Ale wygrał strach. 18 maja plac, na którym zwyczajowo obchodzimy rocznicę deportacji, otoczyły wozy pancerne, na ulice wyległo wojsko i bojówki. Zatrzymywano samochody z Tatarami jadące z innych miejscowości, jeśli były udekorowane ukraińskimi flagami.
Jednak uczczenia takiej rocznicy nie można skutecznie zabronić. W dzielnicy Symferopola, w której mieszka większość tatarska, odbyła się mimo ulewnego deszczu 15-tysięczna demonstracja. Żeby zagłuszyć mówców, wokół latały wojskowe helikoptery. Mniejsze demonstracje zorganizowano w innych miastach, np. w Bachczysaraju.
Wniosek z tego taki, że mamy na Krymie do czynienia z władzą niedemokratyczną i tchórzliwą, taką, która boi się narodu.
Co okupacja Krymu oznacza dla Tatarów?
– Dla wszystkich obywateli Krymu aneksja oznacza izolację, a to wystarczy, by działo się źle pod każdym względem. Tatarzy będą mieli jeszcze gorzej niż Rosjanie. Od początku niepodległości Ukrainy byliśmy przeciwnikami rosyjskiego separatyzmu, wiązaliśmy przyszłość z Ukrainą. Po aneksji pojawił się niepokój, że znów będą nas deportować. Zwłaszcza że na tatarskich domach, przede wszystkim w dzielnicach rosyjskich, pojawiły się znaki: tu mieszkają Tatarzy. Baliśmy się i boimy antytatarskich tumultów.
W rosyjskiej polityce wobec narodu krymskotatarskiego dominują dwa nurty. Pierwszy zakładał jakieś porozumienie, składano nam obietnice, żeby skłócić Tatarów z Ukrainą. Nie udało się. Przyszedł więc czas na drugi scenariusz: wobec Tatarów należy być twardym.
Próbowano nas kupić jeszcze przed referendum. Gdy parlament Krymskiej Republiki Autonomicznej zamierzał się zwrócić do Putina o przyłączenie do Rosji, nagle uchwalił, że język krymskotatarski jest jednym z oficjalnych, Tatarzy będą reprezentowani we wszystkich strukturach władzy przynajmniej w 25 proc., większą uwagę zwróci się na nasze problemy socjalne, powroty na Krym zostaną ułatwione, przywróci się też nazwy geograficzne zmienione po deportacji. Putin zaprosił mnie nawet do Rosji na rozmowy. Odpowiedziałem, że nie spotkam się z nim, a jeśli naprawdę chce dyskutować o problemach Tatarów, niech rozmawia z władzami Ukrainy.
Ale rozmawiał pan z Putinem.
– Pojechałem do Moskwy na spotkanie z byłym prezydentem Tatarstanu Mintimerem Szajmijewem [Tatarstan – republika w ramach Federacji Rosyjskiej]. Rosjanie już okupują Krym, ja tłumaczę Szajmijewowi, że największą pomocą dla nas będzie wyjaśnienie Putinowi, że aneksja jest gigantycznym błędem i że powinien wycofać wojska z naszego terytorium. Nagle jestem proszony do telefonu. Dzwoni Putin.
Rozmawialiśmy z pół godziny. Obiecywał nie wiadomo co, zadośćuczynienie, naprawienie krzywd. Ja na to, że Rosja ponosi odpowiedzialność za sytuację Tatarów krymskich i z chęcią przyjmiemy wszelką pomoc, ale powinna ona zostać udzielona po dwustronnych rokowaniach Rosji i Ukrainy, co jest możliwe tylko wtedy, gdy Rosja zostawi Krym w spokoju. Tym bardziej że okupacja wyrządza szkodę stosunkom ukraińsko-rosyjskim i tatarsko-rosyjskim. Putin: ”Zajmę się wszystkim po referendum”. Ja: ”Referendum jest sprzeczne z prawem ukraińskim, więc nie ma sensu, świat go nie uzna. Równie dobrze można przeprowadzić referendum o przynależności Symferopola do Japonii albo Ameryki. Dlatego Tatarzy nie wezmą w nim udziału”.
Tak się rozstaliśmy. Skoro władze rosyjskie nie mogły nas przekupić, zaczęło się to, co kwitło za władzy radzieckiej: wyszukiwanie tatarskich kolaborantów i przedstawianie ich jako sumienia narodu. Znaleźli jednostki. Putin już nie chce rozwiązywać tatarskich problemów.
Gdy kilka lat temu byłem na Krymie, rzucało się w oczy, że społeczność tatarska żyje w ogromnej biedzie. Skąd wasza lojalność wobec Ukrainy?
– Wystarczająco długo byliśmy podlegli Rosji, by nie zapomnieć, co to oznacza. Już rządy carskie na Krymie od 1863 r. charakteryzowały się niszczeniem tatarskich elit, inteligencji, duchowieństwa. To Rosja, a potem ZSRR stworzyły takie warunki, że wielu moich rodaków decydowało się na emigrację. O deportacji całego narodu w 1944 r. nie ma nawet co wspominać. Taka jest zbiorowa historyczna pamięć Tatarów.
Na Ukrainie też nie było nam zbyt łatwo. Pod względem demokracji i przestrzegania praw człowieka, zwłaszcza za rządów Wiktora Janukowycza, daleko jej było do Zachodu. Ale nawet ostatni okres w porównaniu z putinowską Rosją był o wiele bardziej cywilizowany.
Największą zbiorową traumą Tatarów krymskich nie jest bieda, ale to, że w jakimś sensie i wbrew swej woli wróciliśmy do czasów ZSRR. Niedawno dzwonił do mnie człowiek, jeden z nielicznych biznesmenów z mojego narodu. Prawie płakał w słuchawkę, że już nie może, musi wyjechać z Krymu, bo zwyczajnie się dusi. Przez 23 lata niepodległej Ukrainy Tatarzy przyzwyczaili się do jakiej takiej swobody.
Dlaczego Rosjanie zakazali panu wjazdu na Krym?
– Może mnie nie lubią, może ze strachu, a może myślą, że kiedy jestem między swoimi, Tatarzy się radykalizują. Kiedy wracałem do domu w czasie trwania Majdanu w Kijowie, demonstracyjnie witały mnie setki ludzi, machali ukraińskimi flagami. To było dla Rosjan szokujące. Po rosyjskiej napaści flagi ukraińskie są zabronione.
Po jednym z moich wyjazdów za granicę Tatarzy podjęli uchwałę, że z budynku Medżlisu zdejmą ukraińską flagę, żeby uniknąć starć z uzbrojonymi rosyjskimi bandami. Gdy wróciłem, poprosiłem, żeby flagę niezwłocznie powiesić. Trudno, niech będzie awantura, bijatyka, ale dobrowolnie nie wolno nam tego robić.
Na drugi dzień, gdy pod Medżlisem nie było Tatarów, pojawiło się ze 30 bojówkarzy. Przystawili drabinę, zerwali flagę, a zamiast niej powiesili rosyjską. Protestowały trzy Tatarki, ale co mogły zrobić? Jednak kiedy przyszli mężczyźni, ukraińska flaga znów zawisła, a rosyjską zdjęliśmy.
Teraz Medżlisu ciągle pilnuje tatarska ochrona. To jedyny budynek na Krymie, na którym powiewa ukraińska flaga. To bardzo się nie podoba Rosjanom, lecz na razie nie zdecydowali się na otwarte starcie. Ale krymska prokuratura okupacyjna już zarzuca Medżlisowi, że rozpala narodowe waśnie.
Nie uważa pan, że to jest niedorzeczne? Rosja, taki wielki kraj, a histeryzuje z powodu flagi.
Już rozumiem, dlaczego Putin i jego zwolennicy tak pana nie lubią.
Mustafa Dżemilew mimo 70 lat śmieje się jak ulicznik.
Cały tekst można przeczytać tutaj.