Rozmowa Arslana Saidowa z Oleksandrą Dworecką (Radio Swoboda | 12.03.2014)
Działacze krymskiego Centrum Ochrony Praw Człowieka „Akcja” obawiają się, że w wypadku przyłączenia Krymu do Rosji lokalne organizacje non-profit przejdą pod rosyjską jurysdykcję i będą musiały zarejestrować się jako „obcy agenci”.
Jak oświadczyła przewodnicząca „Akcji” Oleksandra Dworecka, już teraz obrońcy praw człowieka na Krymie znajdują się pod ogromną presją. Sama Dworecka była zmuszona wyjechać z Symferopola do Kijowa: oskarżono ją publicznie, że jest zdrajczynią Krymu, a drzwi jej mieszkania oznaczono „czarnym znakiem” – ulotką, w której oskarża się ją o współpracę z Departamentem Stanu USA.
Oleksandra Dworecka: Wyjechałam do Kijowa, ponieważ moje życie było bezpośrednio zagrożone. Przeciwko mnie i moim kolegom, Andrijowi Szczekunowi Anatolijowi Kowalskiemu, organizatorom Euromajdanu na Krymie, rozpętano prawdziwą nagonkę, mówiono o nas jako o zdrajcach Krymu. Rozklejano plakaty, pisano artykuły, w trolejbusach wyświetlano film o nas. Szczekun i Kowalski zostali w końcu porwani, milicja zatrzymała ich na dworcu i przekazała „Rosyjskiej Jedności” [partia niekonstytucyjnego premiera Krymu, Sergieja Aksjonowa – przyp. tłum.]. Do dziś nie wiadomo, gdzie się teraz znajdują.
Czy wielu pani kolegów, innych obrońców praw człowieka, również obawia się o swoje życie?
Każdy, kto nie jest po stronie Rosji boi się teraz pracować na Krymie. Wrogami stali się [dla władz Krymu – przyp. tłum.] działacze społeczni i dziennikarze. Ale mimo to nasza organizacja będzie pracować dalej. Mamy na Krymie pięć biur – w Kerczu, Jałcie, Ałuszcie, Dżankoj i Symferopolu. Udzielamy w nich bezpłatnej pomocy prawnej. Głównym problemem jest teraz to, że na Krymie generalnie przestało działać prawo. Zgłaszanie czegokolwiek milicji jest po prostu niebezpieczne.
Na co przede wszystkim skarżą się ludzie, którzy przychodzą do waszych biur?
Opowiadają głównie o zatrzymaniach i ograniczaniu prawa do wolności zgromadzeń. Członkowie „samoobrony” przemocą rozganiają wiece, milicja nic nie robi, nie reaguje na takie sytuacje. Otrzymaliśmy informację, że pod pretekstem zbierania danych do spisu uprawnionych do głosowania w referendum zabierane są ludziom paszporty. Zarejestrowano dwa przypadki podarcia paszportów. To wykracza nie tylko poza granice prawa, ale i w ogóle normalnego ludzkiego pojmowania. Trudno mi powiedzieć, co robić, gdy milicja jest bezczynna, a nieznani osobnicy niszczą ludziom paszporty.
Czy do obrońców praw człowieka zgłaszają się ludzie, którzy boją się wojny i chcą opuścić półwysep?
Tak, najczęściej są to rodziny, które martwią się, że nie mogą zapewnić bezpieczeństwa swoim dzieciom. Dla nich utworzone zostały centra [dla uchodźców – przyp. tłum.] we Lwowie, Czerniowcach, Łucku. Są propozycje utworzenia podobnych centrów w Odessie, Ługańsku, Kijowie, Dniepropietrowsku. W tym przypadku Ukraina nie jest podzielona. Współpracuję z ludźmi ze Lwowa i do tego miasta pojechało już z Krymu ok. 100 osób.
Czy są to rodziny tatarskie?
Nie tylko. Są to różne rodziny. Ale krymscy Tatarzy są oczywiście w szczególnie trudnej sytuacji, ponieważ nie mają innej ojczyzny niż Krym. Ignorowanie interesów owych 12% ludności Krymu to coś najgorszego.
Z jakim nastawieniem mieszkańcy Krymu wyjeżdżają do Lwowa?
Uważają, że to wyjazd tymczasowy, bardzo martwią się o krewnych, który pozostali na Krymie. Niektóre rodziny wyjechały razem z krewnymi w podeszłym wieku, bywa też, że wyjechała tylko żona z dziećmi, a mąż został w domu, aby kontynuować walkę o utrzymanie dotychczasowego statusu Krymu. Ludzie oczywiście są zaniepokojeni. Boją się, że nie będą mogli wrócić.
Czy wyjeżdżający z Krymu mają status uchodźców?
Nie. Nie rejestrujemy przepływu obywateli Ukrainy między obwodami. Staramy się ich obserwować, ale trudno powiedzieć, co będzie się dziać po 16 marca [czyli po referendum w sprawie przyłączenia Krymu do Rosji – przyp. tłum.]. Rozumiemy, że rezultat referendum nie zależy od mieszkańców Krymu. Gdy decyzję trzeba podejmować będąc na celowniku karabinu i w takich samych warunkach odbywa się liczenie głosów, nie ma znaczenia jak kto głosuje. I nikt nie wie, co stanie się potem z ludźmi żyjącymi na półwyspie. Jestem rosyjskojęzyczną Krymczanką, moi rodzice również są rosyjskojęzyczni, ale nie jesteśmy Rosjanami, nigdy nimi nie byliśmy, całe życie byliśmy Ukraińcami. Co stanie się z takimi jak my?
Czy odkąd istnieje pani organizacja stykała się pani z ograniczaniem praw rosyjskojęzycznej ludności Krymu?
Przez nasze biura przewinęło się dotąd kilka tysięcy osób, ale żadna z nich nie zgłosiła się z powodu ograniczania praw związanych z językiem, ani rosyjskim, ani żadnym innym.
W Rosji na organizacje non-profit podobne do waszej wywierana jest presja: próbuje się je zmusić, aby rejestrowały się jako „obcy agenci”. Jeśli Krym zostanie przyłączony do Rosji i na jego terytorium zacznie obowiązywać rosyjskie prawo, co stanie się z działającymi tam organizacjami non-profit, z waszą organizacją?
Nikt nie wie, jaki mechanizm przejścia będzie obowiązywać. Organizacje społeczne, które działają na Krymie są zarejestrowane na Ukrainie, rozliczamy się z ukraińskim fiskusem. Zastanawiam się, jak będziemy załatwiać formalności. Wszyscy możemy automatycznie stać się „obcymi agentami”. Rosyjskie prawo jest dość represyjne w stosunku do organizacji non-profit , dlatego każda krymska organizacja będzie musiała sama wybrać sobie formę działalności. Ale nasze centrum obrony praw człowieka na pewno nie zostanie zarejestrowane jako „obcy agent”. Pozostaniemy ukraińską organizacją i będziemy dalej działać na Krymie – na ile to będzie możliwe.
Tłum. z jęz. rosyjskiego: Katarzyna Chimiak
Tekst oryginalny: http://www.svoboda.org/content/article/25294199.html